wtorek, 21 stycznia 2014

2. Z deszczu pod rynnę

Szła przez miasto. Prawie cały dzień spędziła chodząc od ulicy do ulicy i wpatrując swój wzrok to na jezdnię, to na stare budynki mieszkalne i sklepy, które znała już od dawna. Niegdyś połyskujące świeżością, przyciągające swoim urokiem, teraz odpychające, wręcz sypiące się ze względu na swój wiek i brak funduszy na odbudowę. "Najwyraźniej nie tylko ja mam problem z pieniędzmi" pomyślała i mimo niechętnego uśmiechu na twarzy w głębi wciąż panował przygnębiający smutek i żal. W tym momencie wyobrażała sobie swoich rodziców. Zawsze to robiła w chwilach zwątpienia, czyli ostatnio coraz częściej. Jako, że nie miała bratniej duszy na tym świecie, uciekała się do innego. Do świata wyobraźni i fantazji, w którym swojej matce opowiadała o wszystkich smutkach i radościach, jak kiedyś. I oczywiście liczyła na jakąś wskazówkę z jej strony. Za życia Elisabeth była bardzo silnie związana emocjonalnie ze swoją jedyną córką - Lucy, dlatego też ta nie wyobrażała sobie, aby zabrakło tego po śmierci matki. Tym razem, tak jak zawsze, wysłuchała i wyraziła swoją opinię. W gruncie rzeczy było to tylko obiektywne spojrzenie na sytuację, a nie pomoc "zza światów", jednak Lucy musiała znaleźć coś, co mogłoby ją uspokoić. Coś, w co mogłaby wierzyć i co dawałoby ukojenie jej zrozpaczonej duszy.
W tej sytuacji "matka" stwierdziła, że jej córka zareagowała zbyt ostro, zbyt gwałtownie. Wiedziała, że ta przeżywa właśnie chwile, których za pewne nie będzie wspominać jako najciekawszych, ale nie powinna przerzucać złości na najbliższych. Po pierwsze nikt nie chciał jej urazić, po drugie kłótnia między Kate a Andrew'u była debiutanckim wybrykiem. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło. Teraz Lucy miała wyrzuty sumienia. Im dłużej krążyła bez konkretnego celu po okolicy, tym bardziej dręczyły ją wyrzuty sumienia. Oni nie byli niczemu winni. Przecież wymiany zdań to nic nadzwyczajnego. Do tych smutków dochodziły kolejne. Kobieta zaczęła się obwiniać o wszystkie błędy tego świata. Jej córka też miała problemy - była nastolatką, przechodziła bunt i ciężko było jej pogodzić się z wieloma sytuacjami, zachowaniami, zdarzeniami. Za to jej męża, Andrew'a, niepodważalnie dręczyły problemy dużo większej wagi. Przecież był doskonałym żołnierzem poświęcającym zdrowie, a może i nawet życie, aby pomagać innym. Wszyscy zawsze chwalili jego spryt, pomysłowość i gotowość do walki, dlatego też bardzo często był wysyłany na różnego rodzaje misje. Nie podobało się to jednak Lucy. Martwiła się o niego, a sprawy nie poprawiał fakt, że mąż przypominał jej ojca. Też zawsze brnął do pomocy innym. Co prawda nie w ten sam sposób, ale obydwoje działali na rzecz dobroci i pokoju. A przecież ciągle pamiętała śmierć Anthony'ego. W tej kwestii przejmowała się również przyszłym losem córki. Ta odziedziczyła w genach po ojcu i dziadku stawianie potrzeb innych ponad własne. Pocieszający był fakt, iż Kate pragnęła studiować medycynę, jednak w głębi bała się, że posunie się w tym kierunku dalej.


***



Po głębokich przemyśleniach, niemal całodniowym spacerze po mieście i dojściu do wniosku, że jest winna swojej rodzinie przeprosiny, przypomniała sobie, że jej mąż, Andrew, wyjeżdża na kolejną misję już jutrzejszego poranka. Czym prędzej popędziła na najbliższy przystanek i wsiadła do pierwszego autobusu jadącego w stronę jej domu, aby czym prędzej się w nim znaleźć.


***


Tymczasem Kate i jej ojciec zakończyli kłótnię, jednak nie ogłosili rozejmu. Ich obecną relację można określić jako "zimną wojnę". Ich zmęczone krzykiem gardła powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a więc jednomyślnie postanowili po prostu na chwilę obecną zakończyć wzajemne wydzieranie się. Obydwoje nerwowo kręcili się po domu czekając na Lucy, która nie wracała od kilu godzin, jednak nie zamieniając ze sobą ani słowa, bowiem oczywiste było, że wypowiedź z jednej ze stron zakończyłaby się kontynuowaniem kłótni. Zegar w holu wskazywał na godzinę 21, a kobieta nie wracała. Po głowach córki i ojca chodziła myśl, aby wyjść i jej poszukać, jednak żadne nie powiedziało tego głośno. W końcu, po wielu godzinach oczekiwania zamek w drzwiach się przekręcił, a w progu stanęła Lucy. Kate i Andrew najchętniej rzuciliby się jej na szyję dziękując za bezpieczny powrót i tłumacząc swoje zachowanie, jednak postanowili zachować zimną krew i nie dać po sobie znać, że umierali ze strachu podczas jej nieobecności. Natomiast dla samej Lucy bolesne było to, że po prawie całodniowej nieobecności nikt z domowników nie zapytał się gdzie była, co robiła, czy wszystko z nią w porządku. Uznała jednak, że nie ma sensu się dąsać i wpadła do pokoju przepraszając córkę i męża.
- Wiem, że źle się zachowałam. Nie powinnam tak na was naskakiwać. To wszystko przez moją pracę. Ostatnio nasza firma jest na skraju bankructwa, a ja sama jestem oskarżona o kradzież pieniędzy. Nikt mi nie wierzy i nie mam z kim porozmawiać. - zaszlochała, kontynuując wypowiedź - Nie mówiłam wam o tym wcześniej, ale szczerze mówiąc nie otrząsnęłam się jeszcze po śmierci Elisabeth, wciąż płaczę po nocach i jest wciąż obecna w moich myślach. - w tym momencie Andrew nabrał powietrza w płuca, jakby chciał coś powiedzieć, jednak Lucy nie dała mu tej możliwość ciągnąc dalej - Nie chciałam wam o tym mówić, bo wiem, że wy również to przeżyliście, uznałam, że lepiej będzie, jeżeli nie poruszę tego tematu.
W tym momencie mężowi udało się przerwać wypowiedź żony :
- Jesteśmy rodziną. To jasne, że nas wszystkich zabolało odejście Elisabeth. Sądzę, że poradzilibyśmy sobie z wszystkimi problemami szybciej i z lepszym skutkiem, jeżeli rozmawialibyśmy o tym ze sobą. Jesteśmy rodziną, całością. Problem jednostki jest problemem wszystkich. Problem wszystkich jest problemem jednostki. Taki był nasz odwieczny niepisany i niemówiony układ.
- Masz rację, powinnam była wam powiedzieć. Naprawdę przepraszam.....
Jedyną osobą, która nie zabrała głosu w dyskusji była Kate. Nie miała ochoty na rozmowy. Wystarczyła jej świadomość, że matka wróciła bezpiecznie do domu, aby móc w spokoju położyć się wreszcie spać. Jutro czekał ją ciężki dzień w szkole. Lucy i Andrew pogodzili się, jednak ku ich zdziwieniu córka poszła bez słowa do pokoju.



*** 



W swoich czterech ścianach Kate czuła się dziś wyśmienicie. Co prawda marzyła o pogrążeniu się we śnie, jednak jak zwykle musiała najpierw "przetrawić" całą zaistniałą sytuację. Czuła się dziwnie. Z jednej strony widocznie brakowało jej rozmowy z rodzicami, z drugiej zaś czuła się nieco oburzona, czy skrzywdzona, a przynajmniej dotknięta ich zachowaniem. Na "dobry początek dnia" pokłóciła się z ojcem, potem, zamiast usłyszeć słowa pocieszenia ze strony matki, rozpętała się kolejna wojna. Szczerze bolało ją to. Była niewątpliwie uparta. Po prostu taki miała charakter i nie lubiła zostawiać spraw za sobą bez wcześniejszego rozwiązania ich do końca. Tymczasem kłótnia z ojcem nie została zakończona, a tutaj przychodzi mama i wszyscy liczą na to, że po wymianie zdań między Lucy a Andrew wszystko będzie w porządku. Pewnie rodzice liczyli na to, że cała rodzina się pogodzi. Jednak ona tak tego nie widziała. Żądała wyjaśnień zarówno ze strony matki, jak i ojca. W jej ocenie nie otrzymała ich. Była jedynaczką, może trochę rozpuszczoną w dzieciństwie i nie przywykła za bardzo do faktu, że nie wszystko zawsze idzie po jej myśli. "Tata krzyczy, mama krzyczy, wychodzi, potem wraca i wszystko ma być w porządku?" - pomyślała, a potem zasnęła w blasku księżyca świecącego za uchylonym nieznacznie oknem. 

3 komentarze:

  1. Bardzo lubię Twoje opowiadania, Jak tylko je znalazłam zabrałam się za czytanie. Po kolejnym rozdziale wciąga mnie to coraz bardziej. Jak czytam to wszystko czuję, że jestem tą właśnie bohaterką (no może nie do końca). Piszesz świetnie!

    Nariyo, buziaki, dużo weny, pozdrawiam!

    http://nariyo-sani.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa ;]
      Na pewno będę zaglądać na twojego bloga ;]

      Usuń